Książenice przez wieki.
Książenice to wieś znajdująca się w województwie śląskim wchodząca obecnie w skład Gminy i Miasta Czerwionka-Leszczyny, leżąca w odległości około 10 km na północny wschód od Rybnika. Z danych statystycznych z dnia 31 grudnia 1997 mieszka tu około 2300 ludzi, na powierzchni 1642 ha.
Wieś ma bardzo interesującą przeszłość sięgającą średniowiecza. Pierwsza data wspominająca Książenice znajduje się w Codex Diplomaticus Silesiae sporządzonym w 1223 roku przez biskupa wrocławskiego Lorenza. Kodeks ten zajmuje się głównie Księstwem Rybnickim, ale przy wyliczaniu wsi, które mają świadczyć na rzecz klasztoru rybnickiego wymienione są także Hegnice – dzisiejsze Książenice. Musiała więc wieś już wtedy posiadać pewną wartość, skoro jej mieszkańcy musieli składać daninę. Należałoby więc wnioskować, że Książenice powstały jako osada około 1000 roku.
Jak podaje kronika parafialna, wioska należała do czeskiego księcia z rodziny Przemyślidów, stąd też pierwotna nazwa z 1223 roku – Knez. W 1228 r. pisano – Ksegnyce, a w 1316 – Henicz, a nawet Zygnytz. W 1845 – Knizenitz, pod koniec XIX wieku – Kniezenitz, później zaś Ksiągenice, aż wreszcie Książenice. Niemcy przetłumaczyli nazwana swój język jako Knizenitz, co miało świadczyć o „urdeutschen” pochodzeniu wsi.
W 1228 roku Książenice były własnością kościoła rybnickiego, a właściwie klasztoru, który stał na miejscu Sądu Rejonowego. Wieś została podarowana klasztorowi przez czeskiego księcia. W tym też roku siostry norbertanki, do których należał klasztor, przeniosły się do Czarnowca (Czarnowąsy) w okręgu opolskim, a Książenice przeszły na własność księcia opolskiego Bomisch, który na prośbę sióstr zbudował z Książenicach małą kapliczkę. Wieś założona pierwotnie na prawie polskim około 1288 roku uzyskała od kolejnego właściciela, księcia raciborskiego Przemysława, za sołtysa Walentego, prawo magdeburskie, które było korzystniejsze od praw dotychczasowych.
W 1532 r. Książenice należały do judo księcia Fryderyka spokrewnionego z księciem Przemysławem. We wsi zamieszkiwało w tym czasie 10 rodzin chłopskich. Aż do roku 1682 całą okolica należała do książąt z rodziny Piastów.
Po wygaśnięciu Piastów śląskich Książenice ze wsi książęcej stały się własnością panów na Rybniku, a więc Oppersdorfów. Hrabia Oppersdorf sprzedał później Książenice wraz z okolicą hrabinie Juliannie Węgierskiej za 60300 guldenów. W 1788 roku potomek hrabiny Węgierskiej, hrabia Antoni Węgierski, sprzedał Rybnik, a z nim i Książenice królowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi II za 400 tys. talarów i 500 dukatów. Od tego czasu Książenice stały się własnością rządu pruskiego, będąc wsią fiskalną, tak zwanym „królewskim dominium”. Ciekawa jest statystyka z tego okresu dotycząca mieszkańców wsi. Książenice miały wtedy jednego wolnego chłopa (siedlok), 28 zagrodników i 4 chałupników. Siedlok zobowiązany był pracować z parą koni 3 dni na rzecz dworu.
W tych czasach Książenice były pokryte w przeważającej części olbrzymimi lasami bukowymi i dębowymi. Dlatego stąd też dostarczano drewno na budowę kościoła w Rybniku w 1523 roku. Nie miało ono jednak wielkiej wartości, wobec tego mieszkańcy Książenic musieli dla rybnickiego Pana wypasać 300 świń w swoich lasach. Ludność zajmowała się uprawą roli, hodowlą bydła, wyrobem gontów, cięciem drewna na deski za pomocą ręcznych pił oraz tkactwem. Domy budowane były z drewna, kryte słomą, lecz bez kominów. Były to tzw. kurne chaty. Tak było do 1682 roku. Później budowano już domy w kominami. A w roku 1868 wszystkie kominy wystawały trzy stopy ponad dach.
Książenice powoli i systematycznie rozwijały się. Warto wspomnieć, iż w 1581 roku w Książenicach było 14 gospodarstw, w 1614 r. było ich już 25, a w 1628 – 29. W 1791 r. – jak podaje kronika szkolna – w Książenicach znajdowały się już 33 gospodarstwa chłopskie. Chłopi płacili 118 guldenów rocznego podatku.
W 1811 r. miały miejsce bunty chłopskie, w których mieszkańcy Książenic również brali czynny udział. Chłopi domagali się zniesienia pańszczyzny, a ponieważ ich żądania nie zostały spełnione udali się do Rybnika, do ówczesnego proboszcza, gdzie ponowili swoje prośby i to w języku polskim. Proboszcz Schneider uciekł ze strachu, a kiedy chłopi go odnaleźli wyjaśnili sprawę i odeszli.
W roku 1878 wieś liczyła ok. 900 mieszkańców. Byli oni raczej ubodzy, gdyż utrzymywali się głównie z rolnictwa i pracy w lasach, zaś gleba była piaszczysta mało urodzajna. Długa susza była wtedy przyczyną klęski nieurodzaju i głodu. Ludność ledwo wegetowała.
Pod koniec XIX wieku, kiedy zbudowano w pobliskiej Czerwionce kopalnię zwaną „Ciosek” i gdy uruchomiono fabrykę chemiczną w Krywałdzie oraz drugą kopalnię w Knurowie, sytuacja materialna mieszkańców wsi wyraźnie się poprawiła.
Leżąca wśród lasów wioska miała bardzo złe połączenie z okolicznymi miastami. Do Rybnika prowadziła polna droga, w słotne dni trudna do przebycia. Podobnie było z dojazdem do Żor, Gliwic czy Zabrza. Dopiero pod koniec XIX wieku zbudowano kolej z Katowic do Rybnika, zaś stacja kolejowa w Rzędówce radykalnie poprawiła warunki komunikacyjne.
Wybuch I wojny światowej w 1914 roku zaskoczył i przeraził mieszkańców Książenic. Dziesiątki młodych mężczyzn posłusznych rozkazom mobilizacyjnym udało się do oddziałów wojskowych, by za obcą sprawę walczyć i ginąć. Jednak nie wszyscy byli tego świadomi. Niektórzy nieuświadomieni lub przyznający się narodowości niemieckiej szli dumni i butni w nadziei, że najpóźniej na Boże Narodzenie wrócą okryci laurami i orderami jako zwycięscy.
Tymczasem wojna się przeciągała, ludzie ginęli, a życie w wiosce stawało się coraz cięższe. Kiedy do Książenic dotarła wieść o klęsce Niemiec nie wiedziano, jakie to będzie miało skutki dla wsi. Toteż na żądanie mieszkańców w szkole w Książenicach w 1919 roku wprowadzono naukę religii w języku polskim. W tym samym roku zaczęto uczyć też czytania i pisania. W czerwcu 1919 roku większa część mieszkańców Książenic, na czele z Teofilem Brzozą udała się do Rybnika gdzie odbyła się manifestacja pod hasłami powrotu Śląska do Polski. Do równie aktywnych działaczy należeli Józef Zacher, Teofil Szymura, Jan Piecha i Paweł Wiaterek.
Czas powstań, to czas wzmożonej działalności niektórych mieszkańców Książenic na rzecz przynależności do Polski. Spośród mieszkańców Książenic w czasie powstań śląskich zginęli Zefir Brzoza – w Starej Wsi i Adolf Smołka – w okolicach Koźla. W plebiscycie 20 marca 1921 roku mieszkańcy Książenic w większości oddali swoje głosy za Polską (460 osób), natomiast za Niemcami opowiedziało się 67 osób. Podobnie było w okolicznych miejscowościach, w wyniku czego Rybnik wraz z okolicą został przyłączony do Polski. 3 lipca 1922 roku wojsko polskie wkroczyło do Rybnika.
Książenice przed wojną były samodzielną jednostką administracyjną, liczącą 1326 mieszkańców, z których większość zatrudniona była we własnych gospodarstwach rolnych oraz w pobliskich kopalniach i zakładach przemysłowych (kopalnia „Dębieńsko” w Czerwionce, kopalnia „Knurów” w Knurowie, Zakład Chemiczny „Krywałd” w Krywałdzie i Huta „Silesia” w Rybniku-Paruszowcu). W okresie międzywojennym również w Książenicach pojawił się problem bezrobocia. Mieszkańcy wsi, którzy posiadali chociaż małe gospodarstwa mogli wyżywić rodzinę. Gorzej jednak było z tymi, którzy nie posiadali nawet kawałka ziemi, a mieli liczną rodzinę. Zapomogi, które otrzymywali z Urzędu Gminnego nie wystarczały na jej trzymanie. A ponieważ nie mogli znaleźć pracy w kraju, szukali jej za granicą, po stronie niemieckiej.
Przed II wojną światową w Książenicach znajdował się Urząd Gminy, 7-klasowa szkoła powszechna, parafia rzymsko-katolicka, Urząd Stanu Cywilnego i kasa spółdzielcza. Oprócz tego były trzy leśniczówki: na Łazach, Lasokach i na Potoku. Dwie pierwsze przetrwały do dnia dzisiejszego. Ponadto było 7 prywatnych sklepów spożywczych oraz jeden sklep rzeźniczy.
Życie kulturalno-oświatowe skupiało się w takich organizacjach jak: Towarzystwo Polek, Związek Powstańców Śląskich, Harcerstwo, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej oraz Ochotnicza Straż Pożarna. Największe zasługi w pracy wymienionych organizacji miał ich inicjator, którym był miejscowy proboszcz ksiądz Jan Pojda. Natomiast mniejszość niemiecka w Książenicach była zorganizowana w Volksbundzie.
Na krótko przed wybuchem wojny, w sierpniu 1939 roku Niemcy sprowokowali zajścia na pobliskiej granicy państwowej. Przebiegała ona wzdłuż granic sąsiedniej wsi Wilcza góra. Niemcy ostrzelali posterunki graniczne w Krywałdzie i Szczygłowicach, gdzie II Batalion Ochotniczych Oddziałów Powstańczych pod dowództwem Teofila Bieli z Czuchowa stawił zacięty opór przeważającym siłom nieprzyjacielskiego wojska i towarzyszącego mu oddziału Freikorpsu „Ebbinghaus”.
Do obrony granicy zgłaszali się ochotniczo weterani powstań śląskich. Byli wśród nich także mieszkańcy Książenic (m in. Paweł Węgrzyk i Ludwik Blachut) małe oddziały powstańców śląskich były kierowane na granicę Wilczy i Ochojca. Również książeniczanie należący do oddziałów Obrony Narodowej bronili granicy państwowej. W przeddzień wybuchu wojny nad Książenicami i pobliskimi wioskami nieustannie przelatywały niemieckie samoloty.
Okupacja w Książenicach
1 września 1939 roku we wczesnych godzinach rannych między 5.00 a 5.30 oddziały wojska niemieckiego, poprzedzone oddziałem Freikorpsu wkroczyły do wioski od strony Gliwic i zatrzymały się na skrzyżowaniu dróg poniżej cmentarza. Przywitali ich kwiatami miejscowi Niemcy, którzy też chętnie udzielali różnych informacji. Szczególną aktywność wykazał jeden z członków Volsbundu, który wychodząc z kościoła o godzinie 7.30 znajomych Polaków (m. in. Musiolika z Kamienia i Gawliczka z Książenic) obrzucał wyzwiskami i ściągał im polskie odznaki (krzyże harcerskie, odznaki KSM itp.). Przed nim musiał też uciekać stróżujący w gminie emerytowany starszy posterunkowy policji państwowej Franciszek Rosół. W tym samym dniu wyrzucili ze szkoły na boisko i podeptali polskie godło.
Około południa pobito kierownika szkoły podstawowej z Ochojca. Napaść ta była dziełem jednego z mieszkańców Książenic. Pobitym kierownikiem Kuglerem zaopiekował się Klemes Gilner, udzielając mu schronienia. Tego samego dnia ostrzelano jeszcze listonosza, rozwożącego karty mobilizacyjne dla mieszkańców Książenic. Listonosz wyszedł bez szwanku, uszkodzono mu jedynie rower.
Po opuszczeniu wsi przez wojska niemieckie, pozostali w Książenicach jedynie członkowie Freikorpsu, renegaci i zwerbowani przez Niemców zdrajcy. Zajęli oni Urząd Gminny, szkołę, leśnictwo i sklepy spożywcze. Ustanowili niemiecką administrację, spalili polskie książki z biblioteki szkolnej. Pierwszym okupacyjnym naczelnikiem gminy tzw. burggermeistrem został miejscowy gospodarz Ludwik Szczepanek.
Polityka okupanta w Książenicach
Niemcy uważali mieszkańców Książenic za obywateli niemieckich. Z tej racji byli oni zobowiązani do wpisania się na niemiecką listę narodowościową (Volkslista). Wobec tych, którzy się nie podporządkowali zastosowano terror. Kilku mieszkańców Książenic zostało przez władze okupacyjne uwięzionych, między innymi Antoni Klimek i ks. Jan Pojda.
Pierwszą ofiarą terroru w Książenicach był uczestnik powstań śląskich Antoni Klimek. Oto relacja jego żony, Berty Klimek „Antoni z zawodu był górnikiem i pracował w kopalni „Dębieńsko”. Był powstańcem. Od chwili wybuchu wojny, to jest od 1 do 6 września, codziennie był wzywany do szkoły w Książenicach, gdzie go przesłuchiwano. 7 września 1939 roku poszedł do pracy i już nie wróciło do domu. Chciałam dowiedzieć się, co się z nim stało. Poszłam w tej sprawie na kopalnię. Stamtąd wysłano mnie na posterunek policji do Czerwionki. Policja oświadczyła, że o losie mego męża dowiem się za trzy miesiące. Po upływie trzech miesięcy dowiedziałam się, co stało się z mężem. Okazało się, że został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Od tego czasu wymienialiśmy korespondencję. W Buchenwaldzie przebywał około 7 miesięcy. 14 maja 1940 r. otrzymałam z obozu w Mathausen wiadomość o jego śmierci (nr 1511 z dnia 29 kwietnia 1940 r.). Po wojnie dowiedziałam się od Gatnera z Rybnika, że mąż zginął w komorze gazowej”.
Drugą ofiarą niemieckich prześladowań był ksiądz Jan Pojda, który został z setkami innych aresztowanych nauczycieli, księży, profesorów i adwokatów przewieziony do obozu koncentracyjnego w Mathausen-Gusen, a później do obozu w Dachau, gdzie zmarł 20 września 1942 r.
Oprócz wyżej wymienionych osób w czasie II wojny światowej zginęli również Józef Szymura (rozstrzelany w Oświęcimiu za ucieczkę z robót przymusowych), Franciszek Rosół (rozstrzelany w obozie w Nieborowicach pod zarzutem próby ucieczki) i Ignacy Iwanek (zamordowany w obozie W Oświęcimiu).
W okresie okupacji Niemcy potrzebowali wielu rąk do pracy. Aby mieć zapewnioną siłę roboczą wywozili masowo Polaków do Niemiec na roboty przymusowe. Pierwszymi osobami z Książenic wywiezionymi na roboty przymusowe byli między innymi: Paweł Węgrzyk – wywieziony 18 grudnia 1939 r. do Westfalii, Antoni Buchczyk, Paweł Wiaterek – do Wrocławia, Józef Szymura, Wiktor Szewioła do Kędzierzyna, Czesław Szweda do Gepersdorf. Na roboty zostali także wywiezieni ci książeniczanie, którzy nie podpisali Volkslisty: Wincenty Markiewka, Rudolf Szewczyk – do Wrocławia. Nosili oni oznakę „P” oraz potrącano im 15% z zarobku.
W 1942 r.- na roboty przymusowe wyjechali i pracowali w Łabędach i Kędzierzynie – Wacław Szymura, Franciszek Gańczorz, Paweł Markiewka oraz Ryszard Palenga.
Naukę w języku niemieckim w szkole w Książenicach rozpoczęto w kwietniu 1940 r. Zadanie to powierzono tymczasowo kierownikowi szkoły polskiej w Książenicach Janowi Simce, jedynemu nauczycielowi, który pozostał w Książenicach. Nauczyciel Dębski jako oficer wojska polskiego przedostał się przez Rumunię na Zachód.
Nieco później okupant sprowadził do Książenic nauczycieli niemieckich, którymi byli: Schiirger, Schmidt, Loch, Konig i Dill. Schiirger objął kierownictwo szkoły, zaś Simkę po niespełna rocznym urzędowaniu w szkolnictwie niemieckim zwolniono. Nauka w szkole odbywała się wyłącznie w języku niemieckim. Sprowadzono i używano tylko podręczników niemieckich. A ponieważ młodzież wychowana w polskiej szkole, nie znała języka niemieckiego i mówiła po polsku, narażona była na surowe kary. Za używanie języka ojczystego karano chłostą lub bezsensownym przepisywaniem po sto razy zdania: „Nie wolno mi mówić po polsku”. Dominik Ganczorz, uczeń II klasy, za używanie języka polskiego w szkole był kilkakrotnie zamykany w piwnicy szkolnej.
Sprawa Volkslisty
Okupant uważając ludność Śląską za Niemców wprowadził tak zwaną niemiecką listę narodowościową Deutsche Volksliste (DVL). Lista ta miała również na celu odseparowanie i jak najszybsze zlikwidowanie najbardziej aktywnych polskich działaczy. W Książenicach przydzielanie Volkslisty odbyło się w kwietniu 1942 r. Na podstawie danych uzyskanych w rozmowie z Pawłem Węgrzykiem – wójtem gminy w latach 1945-48 – i notatek sporządzonych przez niego w 1945 r., w przybliżeniu podział listy narodowościowej wsi wyglądał następująco: władze niemieckie przyznały I grupę narodowościową trzem osobom: G.Chrobokowi, M.Mańce, A. Szymurze. II grupę DVL otrzymało 47 osób, a IV grupę – 38 osób. Pozostałej części mieszkańców przyznano III grupę „do odwołania”.
W Książenicach były rodziny, którym Niemcy nie przyznali Volkslisty. Byli również tacy, którzy jej nie podpisali np. rodzina Piwińskich, Ryszard Palenga, Damian Drążczyk i Rudolf Szewczyk. Ostatni z nich, wezwany do gminy powiedział, że nie podpisze Volkslisty, za co został pobity, a następnie wywieziony na roboty do Niemiec.
Mieszkańcom wsi należącym przed 1939 r. do polskich organizacji, byłym urzędnikom i pracownikom państwowym przyznano IV grupę DVL. Natomiast Polakom potrącano 15% zarobku.
Jako kolejną formę represji wprowadzono badania rasowe tzw. Rassenschau (badanie pochodzenia), które polegały na pomiarach czaszki i nóg. Badania miały określić jakiego pochodzenia są mieszkańcy wsi. Pierwsze badania odbyły się 5 lipca 1940 r. w Golejowie. Z Książenic musiało się na nie zgłosić 17 rodzin. Drugie badanie odbyło się w Urzędzie Gminnym w Książenicach. Wacław Szymura stawił się przed komisją w podkoszulce, twierdząc, że jest mu bardzo gorąco. Przeprowadzający badania uznali ten fakt za prowokację i znieważenie godła niemieckiego. W tych okolicznościach Szymura usłyszał wiele obelg pod swoim adresem i nie został przebadany. Inni mieszkańcy wsi, którzy nie chcieli wpisać się na Volkslistę byli do tego zmuszani groźbami.
Akcja DVL przeprowadzona została W atmosferze ciągłego zastraszania. Z wywiadów przeprowadzonych wśród mieszkańców wsi autorka dowiedziała się, że ludność zabiegała o uzyskanie Volkslisty przede wszystkim z obawy przed wysiedleniem, konfiskatą majątku i umieszczeniem w obozie lub więzieniu. Volkslista była tylko parawanem, za którym kryło się prawdziwe oblicze mieszkańców wsi. Ci, którzy przyznali się do polskości byli prześladowani, otrzymywali mniejsze racje żywnościowe i w końcu byli wywożeni na roboty przymusowe. Potrącano im również 15% zarobku.
Niemieckie organizacje w Książenicach
Okupant za wszelka cenę chciał zgermanizować ludność. Od jesieni 1940r. organizowano obowiązkowe kursy nauki języka niemieckiego oraz werbowano członków do różnych organizacji niemieckich. Na terenie Książenic zostało utworzonych kilka spośród nich. Były to: NSDAP, w którego szeregach znaleźli sie miejscowi Niemcy, już przed wojną należący do Volksbundu. Działalność prowadził też Bund Deutsche Madel (BDM), Hitler Jugend (HI), oprócz tego Kriegerverein oraz S.A. Do organizacji tych należeli miejscowi volksbundowcy, posiadacze I i II grupy listy narodowościowej i ich dzieci. Wierzyli oni w zwycięstwo Niemiec. Oni także wydawali w ręce władz okupacyjnych działaczy polskich. W ten sposób zginął wspomniany już wyżej Antoni Klimek i ks. Jan Pojda.
Do szpiegowania mieszkańców wsi okupant powołał tzw. ,,blokleiterów” (blokowych) z ramienia partii hitlerowskiej. Do ich zadań należała obserwacja zachowania sie ludności, ze szczególnym naciskiem położonym na podsłuchiwanie pod oknami domów. Mieli oni przyłapać tych mieszkańców, którzy słuchali zagranicznych audycji radiowych lub rozmawiali po polsku. Udało się to w przypadku Alojzego Szwedy.
Nie wszyscy jednak dobrowolnie wstępowali do niemieckich organizacji. Wobec niektórych stosowano groźby. Alojzy Szweda wspomina: „Przyszli do mojego domu zawiadamiając mnie, że mam sie zgłosić u Pawlasa. Tam dano mi ankietę, którą miałem wypełnić na miejscu. Nie wypełniłem jej jednak. Powiedziałem, że musze się zastanowić. Następnego dnia odesłałem ankietę nie wypełnioną. Wkrótce dowiedziałem się, że grozi mi wywiezienie do obozu koncentracyjnego za odmowę wstąpienia do Kriegerverainu. To mnie nie przeraziło i do organizacji nie zapisałem się. Skutek był taki, że odebrano mi koncesje na prowadzenie sklepu spożywczego” Nie był to jedyny przypadek odmowy wstąpienia do organizacji hitlerowskiej. Przy szkole W Książenicach Niemcy zorganizowali młodzieżowa organizacje HJ, do której zapisywali dzieci. Organizacja ta jednak nie wykazała się jakąkolwiek działalnością.
Polityka kulturalna okupanta
Niemcy po wkroczeniu do Książenic zaczęli niszczyć wszystko co polskie. Dotyczyło to przede wszystkim polskich książek. Spalili część polskich zbiorów ze szkoły, część zaś Wywieźli do Rybnika. Oto co na ten temat opowiadał jeden z mieszkańców Kamienia: „W okresie zwożenia polskich książek (to jest W listopadzie 1939 r.) do gmachu Gestapo w Rybniku, był tam więziony powstaniec L.Blachut. W dzień odwiedzin przyszła do niego żona. Zobaczywszy stosy polskich książek, które miały być zniszczone, zabrała kilka i zaniosła do swojego domu.”
Niemcy nie poprzestali na zniszczeniu biblioteki szkolnej. Chodzili po domach i zabierali z mieszkań wszystkie polskie książki. W tej sytuacji mieszkańcy wsi chowali je w najróżniejszych miejscach.
Sporo książek posiadał Teofil Szymura. Dowiedziawszy się o postępowaniu Niemców, spakował je do dwóch worków i zakopał w szopie. Książki nie doczekały jednak końca wojny. W czasie stacjonowania wojsk radzieckich w Książenicach, W lutym 1945 r., przez nieostrożność jednego z koniuszych zapaliła się od świecy stodoła. Pożar objął również przyległą do niej szopę, w której ukryte były książki. Natomiast książki z biblioteki parafialnej zostały rozdane mieszkańcom wsi i w ten sposób uniknęły zniszczenia.
Okupant zniszczył również ważniejsze akta gminne oraz dokumenty dotyczące poszczególnych osób pełniących ważne funkcje. Dokonał również zniszczenia sztandaru powstańców śląskich, który przed wybuchem wojny znajdował sie u Palarza. W chwili rozpoczęcia wojny sztandar został ukryty u sekretarza F.Rosoła w polu ziemniaczanym. 3 września 1939 r. grupa miejscowych szowinistów niemieckich pod groźbą rozstrzelania zmusiła syna F.Rosoła do Wydania sztandaru. Zabrali oni sztandar do szkoły i tam na boisku dokonali jego zniszczenia. Świadek tego zdarzenia – Berta Klimek – tak zrelacjonowała to zajście: „Jeden z mieszkańców rozłożył sztandar na boisku szkolnym. Widziałam, że po jednej stronie sztandaru znajduje się godło polskie, a po drugiej wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Sięgnął do kieszeni po scyzoryk i wykłuwał nim oczy orła. Następnie podarł sztandar w kawałki, rzucił stojącemu obok, a ten go spalił.”
Okupant nie poprzestał również na zniszczeniu polskich napisów na budynkach, sklepach a nawet nagrobkach cmentarnych. Zmienił również polską nazwę wsi Książenice na niemiecką Knizenitz. Język polski miał zniknąć nie tylko z miejsc publicznych, ale także z życia prywatnego, domowego. Wszędzie na przydrożnych drzewach, słupach, płotach pojawiały się afisze „Sprich nur deutsch” (,,Mów tylko po niemiecku”). Lecz młodzież wychowana w przedwojennej polskiej szkole nie znała języka niemieckiego i mówiła tylko po polsku. Za używanie języka ojczystego nakładano kary pieniężne.
Przytaczam kilka konkretnych przykładów, w których za używanie języka polskiego ukarano winnych grzywną w wysokości od 3 do 10 marek. Dwie dziewczyny w wieku 15 i l6 lat idąc z Książenic do Rzędówki na stację kolejową rozmawiały po polsku. Podsłuchała je pewna Niemka (żona burgermaistera), podeszła do nich, zapisała nazwiska i nazajutrz musiały stawić się w urzędzie gminnym, gdzie urzędował burgermaister Mikołajczyk. W kilka dni później otrzymały wezwanie do zapłacenia kary. Również inna mieszkanka Książenic rozmawiając w sklepie po polsku została ukarana przez niemieckiego policjanta grzywną w wysokości 10 marek. Można by przytoczyć cały szereg podobnych przykładów, jakkolwiek wiele faktów zatarło się w pamięci ludzkiej, a do dokumentów nie przykładano większej wagi i zniszczono je. Kary stosowane przez Niemców nie odniosły oczekiwanych skutków.
Oprócz zakazów, kar i represji Niemcy próbowali również innych sposobów. Organizowali specjalne kursy języka niemieckiego. Rugowanie języka polskiego napotykało na nieprzewidziane przez Niemców trudności. Ludność mimo szykan uporczywie używała języka polskiego nie tylko w gronie rodzinnym, ale również w miejscach publicznych. Młodzież w Książenicach była stosunkowo nieliczna. Szczególnie mało było młodzieży męskiej, gdyż w większości została ona przymusowo zaciągnięta do wojska. Ci, którzy pozostali pracowali na roli, względnie w pobliskich zakładach przemysłowych, w kopalni „Dębieńsko”, w Krywałdzie, hucie ,,Silesia”. W wolnych chwilach zbierali się grupkami w domach, gdzie rozmawiali i śpiewali po polsku np. u Pawła Drążczyka, Alojzego Szwedy, Teofila Szymury.
Walka z kościołem
Władze hitlerowskie przywiązywały duże znaczenie do roli kościoła i postawy księży. W kościele miał również zapanować język i duch niemiecki. Proboszczem parafii Książenice jak już, wspomniałam, był wzorowy Polak ks. Jan Pojda. Posiadał on olbrzymi autorytet w swojej parafii. Nie tylko spełniał obowiązki kapłańskie, ale też wychowywał mieszkańców w duchu polskim.
Po jego aresztowaniu nie odprawiano więcej nabożeństw w języku polskim, a wyłącznie w języku niemieckim. Następcą ks. Pojdy został ks. Paweł Ryś. Odprawiał on nabożeństwa w języku niemieckim, ale przy spowiedzi udzielał nauki w języku polskim. Władze niemieckie miały z tym wielki problem, gdyż nie mogły skontrolować, czy nie odbywają sie one przypadkowo w języku polskim. Dlatego chcąc hitlerowcom wyrwać broń z ręki lub przynajmniej ją stępić ks. Paweł Ryś powiedział z ambony: „W Berlinie było tak, w Monachium inaczej, a we Wrocławiu jeszcze inaczej, zaś w Książenicach będę przy spowiedzi pouczał w tym języku, w którym pozdrowienie wypowie spowiadający się.” Zrobiło to duże wrażenie na miejscowych Niemcach. Hitlerowcy myśleli, że musi to być stuprocentowy Niemiec jeżeli był w Berlinie i Monachium. Od tego też czasu nie wtrącali się w sprawy kościelne na terenie wsi.
W związku z likwidacją polskich nabożeństw i w dążeniu do całkowitego wyrugowania języka polskiego, władze niemieckie wydały zarządzenie nakazujące odebranie ludności polskich modlitewników, z których nie wolno było dalej korzystać. Na początku 1940 r. rozpoczęto ich zbieranie. Potem je niszczono, wręczając w zamian niemieckie książki do nabożeństwa. Większość mieszkańców Książenic nie oddała jednak polskich książeczek i szanowała je jeszcze bardziej. Niemcy przystąpili nawet do zmian polskich napisów na krzyżach i nagrobkach na niemieckie, co miało świadczyć o niemieckim charakterze Książenic. Napisy pod krzyżami i obrazami zasłaniano płótnem.
W okresie II wojny światowej ludność otrzymywała wszelkie produkty żywnościowe na kartki. Przydziały te były bardzo zróżnicowane. Największe racje żywnościowe otrzymywali górnicy, pracujący w kopalniach pod ziemią, ze względu na swą bardzo ciężką i wyczerpującą pracę. Oprócz normalnych przydziałów otrzymywali oni kilogram słoniny na miesiąc. Kartkami żywnościowymi były objęte wszystkie artykuły żywnościowe takie jak mąka, cukier, masło, margaryna, marmolada, ser, mięso, smalec, kakao, kasza. Kakao otrzymywały tylko dzieci w wieku do trzech lat. Kartki żywnościowe były podzielone na grupy: dla dzieci do 3 lat, dla młodzieży do lat 18, dla dorosłych i dla rolników. Rolnicy nie otrzymywali kartek na te produkty, które sami wytwarzali, a mianowicie na mąkę, mięso, jaja, masło itp.
Stosunek społeczeństwa do okupanta
Na zewnątrz życie przebiegało zgodnie z zarządzeniami i poleceniami władz niemieckich. W rzeczywistości jednak było inaczej. W tajemnicy czytano polskie książki oraz modlitewniki, które niejednokrotnie stanowiły jedyną literaturę. Jednak po klęsce Niemców pod Stalingradem zaczęły pojawiać się polskie napisy na ścianach budynków, płotach, drzewach typu ,,Koniec z Hitlerem”, „Rusy przyjdą na Śląsk”, „Jeszcze Polska nie zginęła”. Z tego też względu rozpowszechniała się szeptana propaganda, dotycząca przede wszystkim wiadomości usłyszanych z radia. Tylko nieliczne rodziny posiadały aparaty radiowe. Mogły je posiadać tylko te rodziny, których mężowie lub synowie zostali zaciągnięci do wojska niemieckiego. Zabroniono im jednak słuchania innych stacji oprócz niemieckich. Mimo zakazów właściciele radioodbiorników potajemnie słuchali audycji radiowych z Londynu i Moskwy, w języku polskim lub niemieckim. Z informacji podawanych przez te stacje dowiadywano się prawdziwych wiadomości o sytuacji na frontach, gdyż radio i gazety niemieckie podawały wiadomości zgoła odmienne. Usłyszane wieści były podawane z ust do ust.
Oprócz propagandy szeptanej, polskich napisów na płotach, drzewach, dużą rolę w podtrzymaniu ducha narodowego odegrały różnego rodzaju odezwy. Oto fragment jednej z nich, wydanej w 1942 r.:
„… Obowiązkiem każdego Polaka jest to, że wszędzie gdzie Polacy pracują na kopalniach, w fabrykach i innych warsztatach trzeba niszczyć narzędzia pracy, jak maszyny, motory i robić tak, aby była jak najmniejsza wydajność …”.
Górnicy pracujący w kopalni „Dębieńsko” utrzymywali żywe kontakty z jeńcami radzieckimi pracującymi na terenie tejże kopalni. Mieszkali oni w odosobnieniu, w barakach obok kopalni. Górnicy systematycznie ich dożywiali. Na przykład L. Markiewka przynosił codziennie dwa śniadania – jedno oddawał jeńcom. Wbrew ostrym zakazom ze strony nadzoru kopalni, częstowano jeńców również papierosami. Niezależnie od pomocy żywnościowej, w miarę tego jak zbliżał się front, górnicy doręczali jeńcom adresy, wskazując, gdzie mają się udawać w wypadku gdyby im się udało uciec. Informowano ich również o klęskach jakie ponosił okupant na wszystkich frontach.
Sytuacja Polaków w wojsku niemieckim
Pierwsze przymusowe wcielanie mieszkańców Książenic do wojska niemieckiego nastąpiło w grudniu 1940 r. Ludzie ci nie chcieli iść walczyć za obcą sobie sprawę. Mimo to większość mężczyzn została wcielona do armii niemieckiej. Byli jednak i tacy, którzy bronili się przed zaciągnięciem do wojska. Do nich należeli W. Drążczyk, Cz. Szweda, M. Szymura i J. Wyrobek. Stale zmieniali oni miejsce zamieszkania, ukrywali się po strychach, piwnicach i szopach. W. Drążczyk po otrzymaniu karty wcielenia sparzył sobie umyślnie prawą dłoń gorąca kawą. Jego ojciec zaś chcąc udokumentować swoją polskość zasiał jedną połowę pola białym, a drugą połowę czerwonym makiem.
W 1942 r. Niemcy powołali do wojska nawet tych, którzy byli na robotach przymusowych w Niemczech. Wysyłano ich do Norwegii, Danii, Francji i ZSRR. W 1943 r. kiedy coraz więcej żołnierzy ginęło na frontach, Niemcy powołali w szeregi Wehrmachtu prawie całą młodzież Książenic. Wszystkich, którzy ukończyli 18 rok życia. Większość tych, która znalazła się w wojsku niemieckim nadal czuła się Polakami. Dawali temu wyraz w różny sposób. Przede wszystkim stale używali języka polskiego. Mówili nim zarówno w swych kompaniach, jak i na urlopach. Zdumiewające jest to, że w czasie transportu do punktów zbornych śpiewali polskie pieśni i polski hymn narodowy. Również listy do rodziców i krewnych były pisane w tym języku.
Kontakty z organizacjami ruchu oporu
W gminie Kamień sąsiadującej z Książenicami w 1940 r. powstała tajna, podziemna organizacja. Wstąpili do niej synowie byłych powstańców śląskich. Do grupy konspiracyjnej należeli między innymi: Ryszard Resner, Ludwik Walocha, Oskar Walocha, Maksymilian Dudek z Kamienia i Brunon Jurytko z Książenic. Pod koniec 1941 r. wyżej wymieniona grupa weszła w skład tajnej organizacji, na czele której stał Alfred Panio z Bielska, pseudonim ,,Fifikus”. Ta z kolei wchodziła w skład Rewolucyjnego Ruchu Oporu (RRO), którym dowodził Jerzy Biały, pseudonim ,,Majster”. Siedzibą RRO było mieszkanie Heleny Bieli W Czuchowie.
RRO po powstaniu Polskiej Partii Robotnicze j (PPR) w 1942 r. przekształciła się w konspiracyjną komórkę PPR, która później przyjęła nazwę Armii Ludowej (AL). Na jej czele stanął Jerzy Biały. Grupa spotykała się w mieszkaniu Brunona Jurytki w Książenicach. Dowódca grupy z Kamienia został Ryszard Resner, ścigany przez Gestapo za przynależność do PPR. Zadaniem organizacji było szerzenie propagandy antyhitlerowskiej, rozdawanie ulotek, dokonywanie różnego rodzaju sabotaży (np. zrywanie linii telefonicznych), zabezpieczenie schronienia dezerterom z wojska niemieckiego oraz zbiegom oświęcimskim, udzielanie pomocy Żydom, przygotowanie do objęcia władzy, zabezpieczenie miejscowych zakładów pracy przed zniszczeniem, gdy Niemcy będą wycofywali się ze Śląska. W listopadzie 1944 r. pięcioosobowa grupa dywersyjna zerwała linię telefoniczną na odcinku Rzędówka-Rybnik. W tym samym czasie druga grupa dywersyjna dokonała napadu na Urząd Gminny w Kamieniu, skąd zabrano wszystkie kartki żywnościowe, maszynę do pisania, pieczęcie urzędowe oraz zniszczono portrety Hitlera.
Najdobitniejszym wyrazem nieustającej walki przeciwko okupantowi były akcje partyzantów. Również kilku mieszkańców Książenic należało do tajnej organizacji partyzanckiej. Autorce nie udało się jednak określić bliżej ani nazwy, ani okresu powstania grupy, w skład której wchodzili mieszkańcy Książenic: T. Szymura, P. Drążczyk. A. Szweda, I. Iwanek oraz Jan Szuła z Przegędzy. Ślubowanie przyjętych do organizacji członków odbyło się 17 lutego 1942 r. w domu Alojzego Szwedy w Książenicach.
Około 20 stycznia 1945 r. grupa RRO z Resnerem na czele przecięła kolejową linię telefoniczną na trasie Katowice-Rybnik. Spowodowało to unieruchomienie w Rzędówce transportu więźniów z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Niemcy zdecydowali się na konwojowanie więźniów pieszo przez lasy do Rybnika. W czasie marszu więźniowie rozbiegli się. 45 próbujących ucieczki esesmani zastrzelili na miejscu. Pogrzebano ich na cmentarzu w Książenicach. Dzięki pomocy miejscowej ludności zanotowano numery więźniów.
Dziś na miejscowym cmentarzu stoi płyta pamiątkowa, wzniesiona staraniem mieszkańców Książenic. Na płycie tej zamiast nazwisk figurują zapisane numery więźniów.
Części więźniów udało się zbiec i znaleźć schronienie w okolicznych miejscowościach. W leśniczówce leżącej na drodze do Wielopola ukrywała się grupka chorych więźniów, którym pomocy udzieliła lekarka M. Rudzka. Również mieszkańcy Książenic nieśli spontaniczną pomoc zbiegłym więźniom. Kilkudziesięciu więźniów znalazło schronienie u Brunona Jurytki z Lasoków, który ukrył ich w stodole pod słomą. Żona Bronisława gotowała im zupę, gdyż akurat po nowym roku zabili jałówkę. Więźniowie przebywali u Jurytków przez 8 dni. Gdy odchodzili dziękowali w różnych językach i zapewniali, że jeśli przeżyją i dotrą do swoich domów, napiszą i zrewanżują się. Kartka, którą zostawili świadczy o tym, że jeszcze niedawno tu byli. Oto treść tego unikalnego dokumentu: ,,My, nizej podpisani, uciekinierzy z obozu Auschwitz, komunikujemy, że Jurytko Brunon, wieś Książenice, utrzymywał nas z narażeniem własnego i rodziny swojej życia osiem dni, karmiąc nas, dając pomieszczenie i noclegi i udzielając wszelkiej pomocy. Wszystko to czynił on w czasie, gdy oddziały niemieckie i SS ścigały uciekinierów w całej okolicy. Takim sposobem uratował on nam wszystkim życie, czyniąc to bez korzyści materialnych jako porządny człowiek.” Poniżej widniało czternaście podpisów: „B-1926 (-) Dawid Wajnapel, doktor medycyny. Radomsko, A-5289 (-) Rotenberg Joseph, 24 rue (nazwa nieczytelna) Paris 13c, B-3215 (-) Szmul Liberman, Kielce Płotek; 117704 (-) Abraham Stem, Antwerpia. Walvistr. 29, Belgia; 46751 (-) Abram Jacobson, Garbotka; B-8304 (-) Bieniek Goldberg, Łódź; 128012 (-) L. Fiszman, Rejowiec Lubelski; 19708 (-) B.Fajgenbaum, Biała Podlaska; B-2154 (-) M. Eisenberg, technik elektryczny (Płock); B-9925 (-) Samgleben, Łódź, Lokatorska 4: 117592 (-) Dawid Kropfeld, Amsterdam; 105674 (-) Hans Lehmann, Berlin, 105205 (-) Leo Lehmann, Berlin, 171509 (-) Alfons Sass, Wien. Za uratowanie tych więźniów izraelski Instytut Pamięci Narodowej „Yasd-Vashem” decyzją z dnia 17 lipca 1991 roku przyznał rodzinie Jurytków medal ,,Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”.
W lutym 1945 r. do Jurytków doszło jeszcze dwóch dezerterów z armii niemieckiej, którym donoszono późnym wieczorem jedzenie. Przebywali oni u nich aż do wyzwolenia ziemi rybnickiej. Na Lasokach I więźniów ukrywali również Marta i Jan Antończykowie. Wszyscy więźniowie mówili po polsku, a przed osadzeniem w obozie mieszkali w Łodzi. Ukryto ich w słomie na strychu chlewa. Natomiast w dzień przebywali razem z domownikami w budynku mieszkalnym. Pozostali oni u Antończyków aż do wyzwolenia. Czterech innych więźniów dotarło do domu Anny Hary. Widząc, w jakim są stanie, jej sąsiadka Krystyna Szyndler przyniosła im chleb i mleko, a następnie na prośbę Anny Hary wzięła dwóch więźniów na nocleg do siebie. Wkrótce pozostali dwaj dołączyli do nich i tych również ukryła w stodole pod słomą. Również Zofia Brzoza mieszkająca przy obecnej ul. Ks. Pojdy, udzieliła schronienia pięciu zbiegłym więźniom, wśród których było czterech Francuzów i jeden Grek, który miał silnie odmrożone ręce. Jeden z miejscowych „volksdeutschów” doniósł Niemcom, że widział, jak z tyłu wchodzili do stodoły więźniowie. Wówczas przyszło do Zofii Brzoza dwóch Niemców – m.in. kierownik miejscowej szkoły Rose (przybyły do Książenic z Rzeszy). Zaczęli poszukiwania, ale bez rezultatu, gdyż wcześniej wyprowadziła ich ze stodoły i ukryła na strychu chlewa. Zbiegłego więźnia ukrywała także Anna Szymala. Był nim Henryk Nowak z Łodzi. Pani Anna pilnowała domu dniem i nocą, aby nikt do niego nie wszedł. Więzień szczęśliwie doczekał wyzwolenia.
Schronienie znaleźli też więźniowie u mieszkańców z Lasoków II. Wracający wieczorem od kolegi Edmund Szymura spotkał na drodze więźnia w pasiaku. Zabrał go więc ze sobą i ukrył w stodole swojej matki Marii Szymury. Był on Żydem, miał około 19 lat i nazywał się Josef Zamojra. Po kilku dniach doszło tam jeszcze trzech innych więźniów. Byli Żydami z Grecji. W Książenicach były także rodziny, które ukrywały pojedynczych więźniów, między innymi Emila Gańczorz z Lasoków II, Ludwik Kotula oraz rodzina Buszków z Łazów.
Zakończenie wojny i wyzwolenie Książenic
W miarę zbliżania się frontu Niemcy zaczęli uciekać. Z wioski uciekła żandarmeria oraz niemieccy nauczyciele i urzędnicy. Uciekali z obawy przed zbliżającym się wojskiem radzieckim. Oddział przygotowany przez PPR w Kamieniu noszący nazwę Armii Ludowej, w czasie kiedy Niemcy uciekali, przystąpił do zabezpieczenia sklepów spożywczych, magazynów i urzędowych akt w Książenicach i Kamieniu, których okupant nie zdążył zniszczyć.
Zbliżał się koniec wojny. 27 stycznia 1945 r. do Książenic wkroczyły jednostki wchodzące w skład Pierwszego Frontu Ukraińskiego, dowodzonego przez marszałka Iwana Koniewa. Wkraczające zmotoryzowane jednostki pancerne były częścią północnej grupy Armii Pancernej generała Rybałki. Po wkroczeniu wojsk radzieckich do wsi, oddział Armii Ludowej z Kamienia wszedł w kontakt z podpułkownikiem Chrymazęnko. W ślad za wojskiem weszli do Książenic pełnomocnicy Rządu Tymczasowego, organizując Milicję Obywatelska i Samorząd Gminny. Milicjanci otrzymali zaświadczenie upoważniające ich do noszenia broni. Pierwszym naczelnikiem gminy Książenice został były powstaniec Paweł Węgrzyk, a sekretarzem Ryszard Palenga. Obaj pochodzili z Książenic. Natomiast w Kamieniu naczelnikiem został Ludwik Blachut, a sekretarzem Wacław Drążczyk. Komendantem posterunku milicji został dowódca Armii Ludowej Ryszard Resner z Kamienia.
Wojna jednak trwała nadal. W Rybniku zaciekle bronił się okupant. Pobliskie wsie Książenice, Kamień, Golejów, Ochojec, Wielopole i Przegędza stały się linią frontu. Z uwagi na jej bliskość utworzono w szkole w Książenicach szpital polowy. W tym celu opróżniono klasy ze sprzętu szkolnego, który złożono w pobliskiej stodole. Ponadto ludność z miejscowości położonych najbliżej Rybnika, a mianowicie Wielopola, Golejowa i Ochojca. ewakuowano do Książenic. W lasach rybnickich kopano rowy strzeleckie. Do tej pracy zmuszano mieszkańców pobliskich wsi, w tym także z Książenic.
Przed nowo powstała, władzą stanęły poważne zadania. Cały swój wysiłek organizacyjny skierowała ona na zabezpieczenie schronienia ewakuowanej ludności, zabezpieczenia wszystkim mieszkańcom żywności i dachu nad głową. Organizowano również ludność do kopania rowów ochronnych w lasach. Po ośmiu tygodniach walki, 26 marca 1945 r. wojska radzieckie zdobyły Rybnik.
Po latach nieustępliwej walki Książenice, jak i cała ziemia rybnicka doczekały się wolności, narodowego i społecznego wyzwolenia. W czasie wyzwalania pobliskich wsi zginęło 27 żołnierzy radzieckich, których później ekshumowano i pochowano na cmentarzu radzieckim w Rybniku.
W walce o wyzwolenie Książenic oddało życie wielu mieszkańców wsi. W obozach koncentracyjnych zginęło sześć osób: ks. J. Pojda, A. Klimek, I. Iwanek, F. Rosół, J. Szymura i W. Szewioła. Wielu mieszkańców zginęło również na frontach, służąc w wojsku niemieckim. Oto ich nazwiska: W.Szymura, K. Piecha, A. Gańczorz, P. Markiewka, F. Siwica, J. Kostorz, J. Lubczyk. A. Markiewka, W. Urbanowicz, F. Urbaniec, J. Szewczyk, F. Piecha, R. Magiera, W. Knura, E. Palenga, R. Szymała, G. Szymała, J. Bochenek.